Skoda Kodiaq Sportline 2.0 TDI DSG 4×4 (2019) – SUV na każdą okazję

Moda na SUVy zapanowała na dobre i dotyczy ona nie tylko naszego kraju, ale i całej Europy. Te pseudo terenowe samochody tak bardzo spodobały się klientom, że producenci prześcigają się w coraz to atrakcyjniejszych modelach. Sytuacja stała się na tyle poważna, że nawet Skoda wprowadziła do swojej oferty samochód, o który nigdy byśmy jej nie podejrzewali. Kto bowiem kilkanaście lat temu pomyślałby, że czeski producent poszerzy swoją gamę o dużego SUVa z napędem 4×4, bogatym wyposażeniem i sportowymi akcentami? Dziś z zaciekawieniem przyglądam się 7-osobowej Skodzie Kodiaq w wersji Sportline, czyli największemu modelowi czeskiego producenta w ciekawej wersji wyposażenia.

Na Skodę Kodiaq zleconą do produkcji wedle naszego „widzimisie” trzeba poczekać pół roku, rok, a czasem i dłużej. W obecnych czasach jest to bardzo dziwne zjawisko, jednak niestety staje się codziennością i dotyczy wielu producentów samochodów. Sporadycznie zdarzają się sytuacje, że Kodiaqa można dostać „od ręki” na placu u dealera, ale kupując samochód, z którym chcemy związać się na dłuższy czas wolimy chyba jednak skonfigurować go wedle własnych potrzeb, a nie na siłę dostosowywać się do tego, co nam dają. Sytuację z zakupem Skody Kodiaq zawsze żartobliwie porównuję do tego, co działo się w okresie PRL-u, gdy Kowalski miał talon na samochód, ale i tak musiał czekać w kolejce kilka lub kilkanaście lat, aby odebrać swojego wymarzonego malucha. Czyż sytuacja nie jest podobna? Ale ok, nie będę Was dłużej straszył terminami i przejdę do konkretów.

Prezentowany w teście egzemplarz Skody Kodiaq Sportline został wyposażony w turbodoładowany silnik diesla o pojemności 2.0 i mocy 150 KM. Jest to jednocześnie najsłabszy silnik w tym modelu. Do wyboru mamy jeszcze 190-konnego diesla, 190-konną benzynę TSI oraz 240-konnego diesla w wersji RS. Z perspektywy kierowcy te 150 KM okazuje się jednak zbyt słabe do tak dużego i ciężkiego nadwozia, które waży około 1750 kg. Mimo tego, że 7-biegowa skrzynia DSG powoduje, iż auto jest bardziej dynamiczne to ciężko tu mówić o tym, że testowany Kodiaq jest demonem prędkości. Można oczywiście zwiększyć moc silnika do około 190 KM za pomocą zmiany oprogramowania, ale oczywiście nie każdy zdecyduje się na taki zabieg w okresie trwania gwarancji. Dla tych bardziej strachliwych pozostaje jeszcze wpięcie boxa, gwarantujące przyrost ok. 20% mocy.

W 150-konnym Kodiaqu w trasie, przy komplecie pasażerów i bagażniku pełnym toreb trzeba mocno przemyśleć manewry, a zwłaszcza wyprzedzanie. Pomóc tu mogą łopatki przy kierownicy, niemniej jednak jest to diesel i pamiętajcie o tym, że jedzie się tu w zasadzie momentem obrotowym (którego nie ma za wiele, bo tylko 340 Nm), a nie końcem skali obrotomierza.

Co ciekawe, spalanie testowanej wersji wynosi w mieście około 9 litrów, a poza miastem 7-8 litrów (zależnie od stylu jazdy), więc ma mało wspólnego z wartościami podawanymi w katalogu przez producenta. Być może mam zbyt ciężką nogę, ale ciężko mi uwierzyć w to, że tak duże i masywne auto może spalić zaledwie 5 litrów oleju napędowego/100 km.

Z zewnątrz Kodiaq Sportline został wyposażony w kilka ciekawych akcentów odróżniających go od zwykłej wersji Ambition, m.in. w czarne dodatki (grill przedni, lusterka, czarne relingi), inny dyfuzor tylny, który udaje podwójny układ wydechowy (żenujące, ale prawdziwe i niestety dotyczy coraz większej ilości samochodów!) oraz w 19-calowe felgi aluminiowe. Kolor „steel grey” (żartobliwie określany przez ludzi jako podkład) nie jest zarezerwowany wyłącznie dla opcji Sportline, ale przyznacie, że wraz z czarnymi dodatkami wygląda świetnie i modnie!

Dla mnie kwintesencją Kodiaqa jest jego wnętrze. Oczywiście przeciwnicy Skody mogą tutaj negować materiały użyte do wykończenia środka, natomiast ja problem znalazłem tylko i wyłącznie w dwóch miejscach. Pierwsze z nich to nieprzyjemne rączki drzwiowe wykonane z twardego plastiku, a drugie to zbyt słabo wytłumione boczki drzwi, które przy głośniejszym słuchaniu muzyki zaczynają po prostu skrzeczeć od bassu (mimo tego, że testowane auto wyposażone zostało w opcjonalny system nagłośnienia Canton, od którego oczekiwalibyśmy jakości grania i wygłuszenia porównywalnej np. do Dynaudio w Volkswagenie). Poza tymi drobnymi wpadkami plastiki i materiały użyte do wykonania wnętrza Kodiaqa wydają się być w porządku. Czasem na nierównościach słychać gdzieniegdzie drobne świerszcze we wnętrzu, ale jest to sporadyczne zjawisko.

Miękka deska rozdzielcza, ścięta kierownica multifunkcyjna obszyta perforowaną skórą, dodatki w kolorze piano black, czarna podsufitka z dachem panoramicznym, genialne fotele sportowe z elektryczną regulacją i pamięcią (obszyte alcantarą i ekoskórą), przesuwana tylna kanapa czy elektryczna klapa bagażnika, to tylko niektóre ze „smaczków” wnętrza Kodiaqa Sportline. Większe rodziny lub miłośnicy podróży w więcej niż 5 osób mają do dyspozycji trzeci rząd siedzeń, który na co dzień schowany jest w podłodze bagażnika. Aby z niego korzystać wystarczy maksymalnie przesunąć do przodu kanapę 2 rzędu i po prostu rozłożyć oparcia 3 rzędu. Całość zajmuje nie więcej niż minutę. W trzecim rzędzie polecam jednak usiąść osobom, które mają krótkie nóżki.

Podsumowując, chciałoby się powiedzieć, że Kodiaq to wszystkomający samochód i w zasadzie tak jest. Przy mądrej konfiguracji pojazdu do produkcji możemy z niego zrobić całkiem wypasionego SUV-a, który będzie niezawodnym kompanem każdej podróży, zarówno tej miejskiej, jak i długodystansowej. Dodatkowo samochód świetnie spisuje się na drogach nieutwardzonych, szutrowych i polnych (w końcu od tego jest SUV, żeby czasem skorzystać z trasy alternatywnej). Pytanie tylko czy nie będzie Wam go szkoda, bo za przyzwoicie wyposażoną wersję Sportline należy zapłacić około 185 tysięcy złotych. Nie jest to mało, choć na tle konkurencji i tak wypada znacznie lepiej niż np. VW Tiguan Allspace R-Line czy Volvo XC90 R-Design.